Byliśmy sami – on podał mi list, po czym wsadził do samochodu i zawiązał oczy. Nie wiedziałam, z kim jadę, ani gdzie wyląduję. To był jednak jeden z najlepszych prezentów, w którym chodziło o wspaniały czas spędzony razem…
Urodzinowy pęk patyków
Kiedy wysiadłam z samochodu, ktoś mnie przechwycił i zadawał zagadki. Za każdą prawidłową odpowiedź dostawałam kolejne świstki papieru, pamiętam, że ściskałam je w dłoni i coraz bardziej się bałam. Stałam w śniegu gdzieś daleko od drogi, z obcymi ludźmi, miałam przewiązane oczy, a w moim domu oddalonym o nie wiadomo ile właśnie miała zaczynać się urodzinowa impreza, którą szykowałam od tygodnia! W końcu usłyszałam, że za kilka sekund mogę odsłonić oczy i przeczytać zdobyte karteczki. Zdjęłam przepaskę i… oniemiałam. Byłam pod domem naszego znajomego, a gdy weszłam do środka, zobaczyłam moich przyjaciół wychodzących po kolei z holu!
Tamtego wieczoru byli tam wszyscy dla mnie ważni, i od każdego z nich i jeszcze 60 osób dostałam patyk z życzeniami i zdjęciem. To były wspaniałe urodziny – przygotowywane przez nich kilka miesięcy w pełnej konspiracji, w ukryciu przede mną poświęcali swój czas, by mnie uszczęśliwić. Te patyki były oczywiście symbolem: w filmie „Prosta historia” padają słowa, że jeden patyk zawsze da się złamać, ale kilku nie. Im więcej ludzi wokół mnie, rodziny i przyjaciół, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że się złamię i poddam. Do dzisiaj wystarczy mi jedno spojrzenie na nie, by przypominać sobie, jak wielu jest tych, którzy we wmnie wierzą!
Jestem w niebie
Odkąd usłyszałam tę piosenkę (posłuchaj!), chciałam ją dla Niego zatańczyć. Przez kilka miesięcy towarzyszyła mi non stop, zapętlona na wszystkich możliwych odtwarzaczach. W głowie układałam choreografię i kojarzyłam sobie te dźwięki i ruchy z chwilami, które między nami były ważne. Zbliżały się Jego urodziny i wiedziałam, że to jest ten moment – oznaczało to odświeżenie sobie zapomnianych figur, skoków, przewrotów, nauczenie się na nowo kręcenia beczek i szpagatu. Czas na rozciąganie, wynajęcie sali, ćwiczenie układu, danie sobie przestrzeni na osłuchanie się i spontaniczne rozwiązania ruchowe. Wiele wieczorów i dni, wartych tego całego zaangażowania. W każdej z tych chwil myślałam o Nim i o tym, co jest między nami.
To był też prezent dla mnie: solówkę okrasiłam listami, po jednym na każdy miesiąc naszego związku. Sama sobie też podarowałam czas na odkurzenie wspomnień, zatopienie się w nich na nowo, nazwanie uczuć i wyrażenie mojej wdzięczności. Ostatni list dostał przed ślubem – w ostatniej godzinie przed naszym sakramentalnym „tak”.
Podarować czas
Kilka dni temu mogliśmy się minąć. Ja miałam zbyt krótką przerwę między spotkaniami z Klientami, by zdążyć wrócić na obiad do domu, on zaraz po pracy jechał na kolejne spotkanie. Chciał wrócić chociaż na godzinę i skręcić mi biurko, którego potrzebuję do pracy. Wybór jednak był prosty: wolimy spędzić razem czas i zjeść obiad na mieście. Co znaczy jeden dzień stukania w klawiaturę więcej przy niewygodnym kuchennym stole, w obliczu tego, że możemy podarować sobie niezapowiedzianą randkę?
Dodaj komentarz