Nigdy nie wiesz, na jaką glebę padną twoje słowa

Nie raz zadawałam sobie pytanie, na czym polega fenomen otwartości, która prowadzi do owoców w postaci kilkudziesięciokrotnych plonów. Dzisiejsza Ewangelia to przypowieść o siewcy siejącym ziarno, padające na różną glebę – mniej lub bardziej żyzną, skalistą lub gotową, pełną chwastów i cierni oraz wystawioną na słońce. Czytając ją przypomina mi się jeszcze jedno zdanie, naświetlające tę historię z perspektywy nie tylko Słowa od Boga, ale też słowa, jakie sami wypowiadamy.

Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć. Co mówię wam w ciemności, powtarzajcie na świetle, a co słyszycie na ucho, rozgłaszajcie na dachach! (Mt 10, 26-27)

Niewinna kartka z życzeniami

Niedawno na jednym ze szkoleń spotkałam koleżankę ze studiów. Ostatni raz widziałyśmy się trzy lub cztery lata temu przelotem na uczelnianym korytarzu. Zajmujemy się innymi dziedzinami psychologii, więc praktycznie nie miałyśmy ze sobą kontaktu. Nasza radość podczas spotkania była ogromna 🙂 Po wymianie tego, co się u nas zmieniło i jakie dobro dzieje się w naszym życiu, H. opowiedziała mi, co najbardziej zapamiętała z naszej studenckiej znajomości. Na pierwszym lub drugim roku, podczas Dnia Kobiet, rozsyłałam różnym dziewczynom kartki z tej okazji z życzeniami. Jej napisałam takie, by jako kobieta była dawcą życia w każdym jego wymiarze. Ja o tym zupełnie zapomniałam, a dla niej wtedy te słowa były otwarciem nowych perspektyw. Zobaczyła nowe możliwości i odważnie w nie weszła, a dzisiaj mówi o sobie właśnie przez pryzmat dawania życia. Odkryła, że może to robić na różne sposoby i jak wiele daje jej to radości!

Niby zwyczajny e-mail

W styczniu po raz kolejny organizowałam świetne wydarzenie, które pod względem eventowym i artystycznym jest sporym wyzwaniem – relację można zobaczyć tutaj. Kosztowało mnie jeszcze więcej niż zwykle energii i koncentracji, bo w kluczowym momencie przygotowań do Gali ogarniałam ważniejsze dla mnie wydarzenie, czyli własny ślub 🙂 Pracuję jednak w zgranym zespole i dzięki temu osiągnęliśmy wielki sukces. To było wydarzenie złożone z kilkunastu mniejszych występów artystycznych, które mimo abstrakcyjnego połączenia jakoś stworzyły porywającą całość. Po powrocie do Krakowa i odespaniu wydarzenia dostałam maila od samego pana Przemka Babiarza, w którym dziękował za zaproszenie go do prowadzenia Gali. On pewnie nie jest świadomy, jak wiele znaczyło dla mnie wtedy kolejne zdanie w tamtej wiadomości: „Gratuluję reżyserowania całości – ma Pani talent!”. Te słowa przez kolejne miesiące mnie niosły i przypominały, że potrafię zrobić wiele rzeczy. Były punktem odniesienia, gdy planowałam cele roczne i do teraz wracam do nich z sentymentem i radością. Ciągle mnie budują i dają pozytywnego kopa!

Słowa, które burzą lub budują

To jest temat rzeka – rola słów, jakie wypowiadamy. Dwie historie pokazują, że czasem jedno zdanie może wiele zbudować. Może też tyle samo zniszczyć lub zburzyć… Odkąd zetknęłam się ze zdaniem z Ewangelii św. Mateusza, by powtarzać na świetle i na dachach to, co do tej pory słyszeliśmy w ciemności i na ucho, staram się częściej przyglądać temu, co mówię. Czy moje słowa mogły by być powtórzone całemu światu? Czy to, co mówię raczej na tyle rani lub jest pełne pogardy dla człowieka, że nie powinno nigdy być wyjawione?

Każdego dnia się z tym mierzę. Wczoraj chciałam odebrać nowy paszport, przyjechałam do urzędu pięć minut po zamknięciu okienka (na stronie internetowej znalazłam inną informację o godzinach otwarcia). Pierwsza reakcja: narzekanie i ocena pracy tych, którzy „podają błędne informacje w internecie i nie mogą poczekać pięć minut by obsłużyć wszystkich”. Dziś pojechałam tam ponownie, by zdążyć w godzinach otwarcia. Co się okazało? Że poprzedniego dnia podeszłam do złego pokoju, a mój wydział paszportowy rzeczywiście był czynny tak, jak to napisano na stronie. Moje negatywne opinie i słowa już jednak poleciały w eter, już doszły na czyjeś dachy. Ujrzały światło, chociaż wcale nie niosły dobrej nowiny…

Do kiełkowania przydaje się cisza

Z tego miesiąca niosę odkrycie, że im więcej przebywam w ciszy, tym bardziej pilnuję tego, co mówię. Wtedy mogę wyważyć, jaką moc mają moje słowa. Mogę się zatrzymać i wybrać, czy chcę rzeczywiście nimi się dzielić. Tej ciszy mi bardzo potrzeba: wokół mnie i w środku, w samym sercu. Czasami pokonując samochodem 200 km nie włączam żadnego radia ani muzyki. Jestem w ciszy i pozwalam, by ułożyły się moje myśli. Zauważyłam, że jakiekolwiek wtedy wypowiem słowa, one budują, nie burzą, i wcale się ich nie wstydzę.

Takiej dobrej ciszy serca życzę każdemu z Was na zakręcony (przynajmniej w Krakowie) i całkiem głośny czas ŚDM 🙂

    • Iza, 27 lipca 2016, 13:53

    Odpowiedz

    Lubię ciszę, chcę świadomie ją znajdować w tym głośnym i przepełnionym przeróżnymi informacjami świecie.

      • Monika, 29 lipca 2016, 15:27
      • Autor

      Odpowiedz

      Iza, podzielisz się, jak ją znajdujesz? Może napiszesz o tym u siebie? 🙂

    • Martyna, 31 lipca 2016, 19:57

    Odpowiedz

    Bardzo się to wpisuje w moje ostatnie przemyślenia. Widzę wokół siebie ludzi, którym złe słowo lub słowa wypowiedziane przez bliskich w dzieciństwie (np. że są beznadziejni, do niczego się nie nadają, na pewno nic nie osiągną, albo nawet i jeszcze gorsze) zatruły życie do tego stopnia, że do tej pory się z tym borykają, mimo największych chęci uwolnienia się, te słowa wciąż ich niszczą.
    Rozmawiałam o tym z przyjaciółką i mamy taką intuicję, że to szczególnie kobieta ma w sobie jakiś niezwykły potencjał, żeby słowami zabijać albo dawać życie. To jest niezwykła władza i niezwykła odpowiedzialność!

      • Monika, 1 sierpnia 2016, 11:24
      • Autor

      Odpowiedz

      Bo my w ogóle jesteśmy stworzone do dawania życia, może stąd bierze się ta szczególna „władza”? Tym bardziej trzeba uważać, co mówimy, i kontrolować nasz język…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.