Lekcja tanga i słabości

posłuchaj

Lekcja pierwsza: tango szarpane

Nasza pierwsza lekcja tanga wyglądała mniej więcej tak, że szarpałam M. po całym parkiecie. Szybciej łapałam kroki, rytm, miałam zresztą za sobą krótkie doświadczenie tańczenia tanga. Skoro ja już wiedziałam, jak się chodzi w tangu, to chciałam, by i on się szybko nauczył. Tak mi zależało, żeby już widzieć efekty, że wypaczyłam całą ideę naszej wspólnej nauki. M. nie miał z tamtej lekcji żadnej przyjemności. Ani z pierwszej, ani z wielu kolejnych. Dopiero po paru miesiącach dotarło do mnie, co oznacza, że w tangu prowadzi mężczyzna.

Lekcja druga: nie patrz za siebie, on widzi

Nie było to łatwe – przestać kontrolować to, co się dzieje, nie oporować, gdy mnie prowadzi tam, gdzie nie chcę, stawiać kroki tak długie, by go nie blokować. W tangu najczęściej kobieta chodzi do tyłu, nie widząc tego, co się za nią dzieje. Mężczyzna jest tym, który decyduje o kolejnym kroku, nadaje kierunek i tempo. Ta lekcja, na której przestałam odwracać głowę, by sprawdzić, czy na pewno nikogo za mną nie ma i nie kopnę kogoś w nogę, była przełomowa. Zaufałam…

Lekcja trzecia: mogę nie wiedzieć

Tango tego nas właśnie nauczyło – wzajemnego zaufania, oddania prowadzenia, zakładania dobrej intencji. Przecież chcieliśmy przyjemnie spędzić wieczór, a nie kłócić się o to, że wzajemnie blokujemy swoje kroki! Polubiliśmy ten taniec na tyle, że często ćwiczyliśmy w domu, to był nasz intymny świat. Ja też dostrzegłam w M. duże pokłady kreatywności i elastyczności. Nieraz nie wiedział, co zrobić dalej, jak wybrnąć z kroku, w który się zaplątaliśmy. Zawsze jednak coś wymyślił, stworzył nowy obrót czy kombinację ruchów. Wiem, że to nie była komfortowa sytuacja: mężczyzna prowadzi, powinien być silny i wiedzieć, co robi. Myślę, że samo przyznanie się do tego, że nie wie, co dalej, wymagało odwagi. Ja znów najbardziej lubiłam te momenty, gdy tańczyliśmy ten nasz taniec. Chyba właśnie dzięki nim między nami zrobiło się więcej miejsca na doświadczenie słabości, niewiedzy, ludzkiego strachu i wzajemnej niedoskonałości.

Lekcja czwarta: jak tańczyć siebie

Bardzo cenię sobie te relacje, w których mogę przyznać się do tego, że czegoś nie wiem, nie potrafię, coś mi sprawia trudność. Najbliżej mi do osób, przed którymi mogę otworzyć się i podzielić moją ułomnością. Tak bardzo przecież naturalną! Zawsze towarzyszy mi wtedy strach, czy ktoś nie wyśmieje, nie zbagatelizuje, czy w ogóle wysili się na zrozumienie. Mam przyjaciół, dla których sytuacja zaplątania się w kroki, z których nie wiadomo jak wyjść jest czymś co nas bardziej scala. Uwielbiam z takimi tańczyć, bo jestem sobą i nie wstydzę się tego. Wtedy czerpię z tanga największą przyjemność 🙂

A Ty lubisz tango? A pozwalasz sobie na to, by czasem nie znać kroków i po prostu tańczyć siebie..?

 

    • kolorek, 7 kwietnia 2016, 14:55

    Odpowiedz

    To jest właśnie to!
    Dla kobiet często ciężko jest zaufać do końca (no przecież zawsze ktoś nas chce wyrolować), a dla mężczyzn by przyznać się do słabości- nie potrafię, nie do końca wiem, pozoruje bo inni mnie ocenią, a społeczeństwo nie przyzwala na słabość wśród mężczyzn.
    Dziękuje za ten wpis!

      • Monika, 8 kwietnia 2016, 09:59
      • Autor

      Odpowiedz

      Coś mi się zdaje, że temat słabości nie jest taki banalny i warto o tym napisać więcej… Już teraz zapowiadam, że to zrobię 🙂

    • Martyna, 19 kwietnia 2016, 10:00

    Odpowiedz

    Monia, od razu posłałam link mojej mamie – od wielu lat tańczą z tatą tango 🙂

      • Monika, 20 kwietnia 2016, 10:02
      • Autor

      Odpowiedz

      Cudownie! ciekawe, czego oni się przez te lata nauczyli dzięki wspólnym milongom 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.