Niepojęta jest dla mnie ta tajemnica. Odkąd papież Franciszek ogłosił Rok Miłosierdzia, czytam o tym więcej, częściej ten temat medytuję, rozmawiamy o tym z M. Jednak to jest wciąż nieuchwytne: co to właściwie znaczy miłosierdzie? Jak go doświadczyć? Jak je okazywać? Skąd wziąć w sobie tę siłę i pokorę, by być dla kogoś miłosiernym? Jak się zgodzić na miłosierdzie, które Bóg okazuje grzesznikom i moim wrogom? I właściwie dlaczego mam w nie wierzyć, skoro jest tak odległe jak sąd ostateczny?
Odkryłam niedawno dwie piękne prawdy, które przybliżają do tej tajemnicy. Dzielę się nimi poniżej, bo może i Wam przyniosą wyzwolenie i wolność?
Miłosierdzie, czyli hesed i rahamim
Jan Paweł II poświęcił wiele miejsca w swojej encyklice Dives in misericordia miłosierdziu Bożemu w relacji z człowiekiem. Wyjaśnił znaczenie dwóch słów używanych w języku hebrajskim do opisu miłosierdzia: hesed i rahamim. Poniżej przytaczam je posługując się tym, co napisał biskup Grzegorz Ryś w swojej książce „Skandal miłosierdzia”. Jeśli ją czytaliście, przejdźcie po prostu do kolejnego akapitu:) Jeśli nie, zanurzcie się w znaczeniu tych słów – to jest jedna z tych prawd, która otworzyła mi oczy i pozwoliła bardziej zrozumieć (też sercem) o co może chodzić w miłosierdziu.
- Pierwsze słowo: hesed, oznacza pełną łaski i miłości relację osób, które są sobie „wierne na zasadzie wewnętrznego zobowiązania, a więc także – każda z nich – na zasadzie wierności sobie samej” (JP II). To słowo opisuje stosunek Boga do Izraela w Starym Testamencie, kiedy Żydzi łamali zawarte przymierze. Wierność Boga jednak trwa – w księdze Ezechiela Pan mówi „Ja czynię to nie z waszego powodu, Izraelici, ale ze względu na moje święte imię” (Ez 36,22). Modląc się Jutrznią, błogosławimy Boga słowami pieśni Zachariasza za to spełnioną obietnicę, że „naszym ojcom okaże miłosierdzie, i wspomni na swe święte przymierze, na przysięgę, którą złożył ojcu naszemu Abrahamowi” (Łk 72-72). Kiedy Izraelici zrywali przymierze, Bóg obdarowywał swoją „miłością potężniejszą niż zdrada i łaską mocniejszą niż grzech” (JP II), ostatecznie dając swojego Syna. Dzieje się to właśnie na mocy hesed, wierności zobowiązaniu jakie dało się samemu sobie i drugiemu. Bóg jest dobry i pełen miłości, więc nie może złamać danego słowa: „Jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego” (2 Tm 2, 13). To jest prawdziwa odpowiedzialność za własną miłość. Jan Paweł II pisze, że „owocem tej miłości jest przebaczenie i przywrócenie do łaski, odbudowanie wewnętrznego Przymierza”. Dla nas to konkretna wskazówka, by nie stawiać warunków miłosierdziu, przebaczać „siedemdziesiąt siedem razy”, być możliwie najbardziej wiernym tej niezwykłej relacji, do jakiej zaprasza nas sam Bóg.
- Drugie słowo: rahamim, pochodzi od słowa określającego „łono matczyne”. Ukazuje ono miłosierdzie jako wierną miłość matki wobec dziecka, nasyconą kobieca wrażliwością, troską i czułością. To jest ta relacja, w której matka zawsze myśli o dziecku, poświęca mu wiele uwagi, jest ono wciąż obecne i żywe w jej sercu i pamięci. Nie potrafi przestać kochać, nawet gdy ono rani, zdradza, ucieka, popełnia zło. Jan Paweł II w przypisie do encykliki ujmuje to tak:
Z tej najgłębszej, pierwotnej bliskości, łączności i więzi, jaka łączy matkę z dzieckiem, wynika szczególny do tegoż dziecka stosunek, szczególna miłość. Można o niej powiedzieć, że jest całkowicie darmo dana, niezasłużona, że w tej postaci stanowi ona jaką wewnętrzną konieczność: przymus serca. Jest to jakby „kobieca” odmiana owej męskiej wierności sobie samemu, o jakiej mówi hesed. Na tym podłożu psychologicznym rahamim rodzi całą skalę uczuć, a wśród nich dobroć i tkliwość, cierpliwość i wyrozumiałość, czyli gotowość przebaczania.
Przyjąć Jego miłosierdzie
Moim drugim odkryciem jest przeniesienie przykazania miłości wzajemnej, czyli miłować tak, jak umiłował mnie Jezus; na doświadczenie i okazywanie miłosierdzia. Może tez jest tak, że najpierw trzeba poznać, jak Bóg mnie kocha, jak lituje się nade mną, moimi lękami, wątpliwościami, jak pochyla się kiedy upadam… Może bez przyjęcia miłosierdzia dla samego siebie nie da się okazywać go innym? W końcu potrzebuję uczyć się wierności mocy przymierza od samego Mistrza. Potrzebuję, by ktoś był dla mnie tkliwy i czuły, by móc to powtarzać w zachowaniu względem innych. Dla mnie doświadczenie przebaczenia ze strony Boga i przyjęcie go, takie naprawdę, było punktem zwrotnym. Uwierzyłam w końcu w to, że wszystko zostało mi odpuszczone, darowane, koniec, nul, nie ma! I dopiero wtedy poczułam się naprawdę wolna. Wyzwolona. Wyciągnięta z syfu, w jaki się wpakowałam sama. Oczywiście nadal pojawia się podważanie, czy na pewno Bóg jest względem mnie tak dobry, czy aby zasłużyłam na miłosierdzie. Podejrzewam, że w ludzkim ciele będę zmagać się z tymi wątpliwościami do końca życia. Przekonuje mnie trwające od wieków przymierze i wierność ze względu na to, kim Bóg jest – hesed. I ciągłe, codzienne, odnawiane przez Niego rahamim – w cierpliwych gestach Jezusa, w Jego słowie kierowanym bez zmęczenia do nieumiejących słuchać i przyjąć, w Eucharystii powtarzalnej aż do bólu. Przychodzi codziennie. Bez ustanku. Zawsze gotowy do przebaczenia…
Może dzisiaj jest czas, by doświadczyć miłosierdzia. Zanurzyć się w nim…
Jak Bóg okazuje swoją wierność w Twoim życiu? Jak rozumiesz Jego czułość, matczyną gotowość do przebaczenia? I w końcu, na przebaczenie czego przyszedł dzisiaj czas?
Dodaj komentarz