Nie chodzi o to, by przetrwać, ale by pięknie żyć. Moja kwarantanna

 

Akurat wychodziłam z zajęć muzycznych dla dzieci i motałam Małego w chustę, zamieniając jeszcze słówko z prowadzącą, gdy do opustoszałego budynku wszedł jej mąż. Głosiciel nowiny, która mnie zmroziła. Zasiał niepewność, strach i nutę grozy, bo skoro zamykają szkoły to naprawdę jest poważnie. Schowałam to wszystko pod drwiącym uśmieszkiem i dziarsko ruszyłam na ostatni spacer po Małą do przedszkola. Tam napotkałam jeszcze większe niedowierzanie i brak pomysłu na najbliższe dwa tygodnie. Albo miesiąc. Albo dwa…

Tabelka na trudny czas

I właśnie tamtego dnia wieczorem, uzbrojona w wiedzę o tym, jak przebiega epidemia w innych krajach, narysowałam sobie tabelkę i podpisałam ją tak, jak widzicie w tytule „Nie chodzi o to, by przetrwać, ale by pięknie żyć. Moja kwarantanna”. Po trzech tygodniach jej uzupełniania nabrała kolorów, a przede wszystkim znaczenia i mocy. Jest dla mnie naprawdę pomocnym narzędziem, które mnie trzyma w pionie w tych burzliwych czasach. Zaznaczam w niej pisakami to, co w danym dniu zrobiłam z moich pomysłów na to, by pięknie żyć pomimo wirusa, niepewności i ekstremalnego napięcia. I nawet gdy padam wieczorem na twarz, to biorę te moje flamastry do ręki, by symbolicznie kolorować dziwaczną codzienność.

(ten wstęp powstał w marcu, a dzisiaj, po dwóch miesiącach mogę już dopisać jak w praktyce wyglądało to moje „pięknie żyć” 🙂 Dla ciekawych – w tabeli były bardzo konkretne rzeczy do zrobienia każdego dnia, podzielone na kategorie. Znalazły się tam obszary budowania odporności psychicznej, fizycznej, czas dla ducha oraz dbanie o dietę informacyjną, np. maksymalnie 15 minut dziennie czytania wiadomości o koronawirusie. Inne przykłady to klasyki: 8 godzin snu, wietrzenie domu, spacer, picie wody, czytanie książki zamiast instagrama…)

Uff, przetrwaliśmy!

Dwa miesiące w domu, tylko z najbliższymi, na ograniczonej powierzchni i z rozmazaną wizją przyszłości. Każdemu było w jakiś sposób ciężko i trudno. Każdy z nas obijał się o cztery ściany i siebie nawzajem. Niemniej dzisiaj mogę z radością i bezbrzeżną dumą powiedzieć, że wygraliśmy ten czas jako rodzina. Co nam dał koronawirus? Wiele godzin rozmów z M., większa uważność na nasze emocje i zrozumienie dla gorszych dni. Możliwość obserwowania rozwoju dzieci i ich dynamicznie zmieniającej się relacji. Osiągnęłam level master gotowania z resztek i planowania zakupów, by robić je najwyżej raz w tygodniu. Wpadłam po uszy w temat ogrodnictwa i mam nie tylko własne grządki, ale i rozsadę lubczyku, porów, brukselki, brokuła, kalarepy i sałaty dla sąsiadów. Skreśliłam z listy „do zrobienia kiedyśtam” większość drobnych domowych spraw, które ciągnęły się za nami od miesięcy. Na nowo odkryłam kojącą moc muzyki, tańca i przytulasów z dzieciakami, ale nade wszystko, dałam sobie przyzwolenie na trudne i ważne pytania.

Czego naprawdę potrzebuję? Co jest zbędne?

Co zagłuszam na co dzień, w zwykłym życiu?

Jak chcę żyć?

Skoro cały świat się zatrzymał, nagle okazało się, że nie ma dokąd biec. Że nie trzeba ciągle gonić, nadrabiać zaległości, przyspieszać, wyprzedzać konkurencję. Nagle wszyscy staliśmy się równi. Tak samo bezbronni, zalęknieni, niepewni. I tak samo sfrustrowani koniecznością siedzenia w domu i utratą dawnego życia. Dla mnie to była lekcja wolności – by pięknie żyć, wcale nie potrzebuję nowych ubrań, butów, kosmetyków, zagranicznych wyjazdów, kawy na mieście, zawodowych sukcesów i adrenaliny. Kiedy życie zredukowało mi się do męża, dzieci i domu, zobaczyłam, że to wystarcza. Ba, to tutaj jak nigdzie indziej jestem niezbędna i to dla nich mam się starać, na ich miłość i uznanie zapracować. Nie wiem, czy umiem tak jasno wyrazić to odkrycie, bo nie chcę negować „normalnego życia”. Tęsknię za przyjaciółmi, pracą, naszymi weekendowymi wyjazdami w Polskę i nawet za tym, by odświętnie się ubrać. Jednocześnie wyostrzył mi się wzrok na to, co tak ostatecznie ma znaczenie.

Trafniej ujęła to Shauna Niequist w książce „Piękne życie”:

„Jesteśmy uzależnieni od rzeczy wielkich, oszałamiających i fotogenicznych – takich jak przepływanie oceanów, diametralne zmiany, zaczynanie czegoś nowego, marzenia, wizje i wyzwania, maratony, loty i zdobywanie najwyższych szczytów. Ale pęd, by wdrapać się na podium, by przepłynąć ocean, by zostać usłyszanym i dostrzeżonym ma swoją cenę, a czasem najpiękniejsze rzeczy, które robimy, są niewidoczne i mało seksowne. (…) Łatwiej robić wrażenie na obcych, niż być nieugięcie dobrym w domowych pieleszach. Łatwiej pojawić się jako gwiazda na godzinkę, niż siąść na podłodze z dziećmi, kiedy jesteś tak zmęczony, że twoje oczy krzyczą i są suche jak wiór. Łatwiej być czarującym podczas konferencji, niż pokonać dystans dzielący cię od twojej drugiej połówki, dystans, który sam stworzyłeś.”

Pięknie żyć

Dla mnie ten czas kwarantanny był odrywaniem od siebie piórek, które nazbierałam po drodze. Dostrzeganiem i odkładaniem na bok porównań, ocen, napięcia związanego z tym, że komuś może się nie spodobać to, co robię, jak myślę i jaka jestem. Jeśli cokolwiek wrzucałam do internetów, to zdjęcia lasu, łąki i rosnącego szpinaku. Nawet newsletter odpuściłam. To nie znaczy, że moja kwarantanna była nudna i nic się nie działo. Było jeszcze intensywniej niż zwykle. Tylko że to, co dzieje się w tobie w środku, gorzej uchwycić aparatem w telefonie i zdobyć przy tym zasięgi 😉

Naprawdę najtrudniej jest kochać tych, z którymi mieszkasz, którzy są najbliżej. Tak, siebie też mam na myśli. I jeszcze raz powtórzę: wygraliśmy ten czas. Częściej wybieraliśmy podłogę z dziećmi, odważne nazwanie tego co przeżywamy i przebaczenie. Nigdy wcześniej nie było nam do siebie tak blisko <3

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.