Przegląd tygodnia, czyli po co pracować nad sobą? część 1

Niby tylko siedem dni, za to nasyconych różnymi zdarzeniami pokazującymi, jakie owoce przynosi moja kilkuletnia praca nad sobą. Bez niej moje reakcje byłyby inne, moje plany nie sięgały by do miejsc, w których postawiłam stopę. Chcesz poczytać? Zapraszam!

Zaczęło się od otwartości

Kiedyś postanowiłam, że będę korzystać z różnych pojawiających się okazji i doświadczeń. W praktyce po prostu mówiłam „tak” nadchodzącym propozycjom (zgodnym z moim światopoglądem). Dzięki temu grałam na bębnie w metrze w Brukseli i tańczyłam w środku nocy na środku rzeszowskiego mostu. Niektóre z moich „tak” zaprowadziły mnie do odkrycia pasji tanecznej, inne stały się przygodą życia na autostopowych drogach, a jeszcze inne uświadomiły, że to kompletnie nie moja bajka (np. granie na pianinie zdecydowanie nie przypadło ani mi, ani światu do gustu). Za każdym razem otwartość wymagała zostawienia mojego pomysłu na siebie i oczekiwań wobec innych. Zawsze poszerzała repertuar doświadczeń i uczyła nowych zachowań, z których mogłam skorzystać w przyszłości. A jednak największy rozwój we mnie dokonuje się dopiero, gdy otwieram się na działanie Ducha Świętego. Kiedy zaczynam bardziej opierać się na Nim niż na sobie, idę stokroć dalej, niż mogę sobie wyobrazić. Przykład? Rok temu podczas spotkań komórek ewangelizacyjnych w Mediolanie poszłam za natchnieniem, usiadłam w kabinie i symultanicznie tłumaczyłam kazanie irlandzkiego księdza dla Polaków. Do dzisiaj nie wiem, jak ja go rozumiałam, ale podobno poszłam całkiem składnie. A teraz, o 21:45 w piątek, po intensywnym tygodniu i prawie 40 kilometrach na rowerze, do 23:00 służyłam modlitwą wstawienniczą. Nie moją siłą…

Dalej jest poznawanie siebie i drugiego

Banalna prawda, że małżeństwo to nie tylko siedem czerwonych róż witających mnie w domu bez okazji, a też konflikty i różnice zdań. Jedno zdanie i widzę, że moje marzenie o tym, jak ma wyglądać nasza podróż poślubna chwieje się w posadach. Kolejne zdanie, a plany na kolejne miesiące też rozjeżdżają się w mojej głowie. Przy trzecim już ledwo opanowywałam złość i żal. Jeszcze dwa lata temu reakcją byłby foch (pisałam o tym tutaj). W tym tygodniu nazwałam to, co się dzieje, wprost powiedziałam o moich oczekiwaniach i byłam gotowa na poszukanie wspólnego rozwiązania. Uu, ale jakie to było trudne i ile wymagało siły! W takiej sytuacji doceniam, że przez trzy lata bycia razem uczyliśmy się dobrej komunikacji, i ta praca nad sobą teraz procentuje!

…to nie koniec, dalsze zdarzenia w kolejnym wpisie:)

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.