Przepis na szczęśliwy związek – uchylamy rąbka tajemnicy naszych 1096 wspólnych dni :)

Wiem, że „przepis na szczęśliwy związek” aż zgrzyta w uszach wyświechtaniem i fałszywymi radami obiecującymi, że będzie jak w bajce. Nie jestem ekspertem od miłości, jednak wierzę w inspirujące historie. Uwielbiam też proste przepisy, jak na mój ulubiony chlebek bananowy: szybki, pyszny i na każdą okazję. Może podobnie jest ze szczęśliwym związkiem: im prościej i jaśniej, tym lepiej? Wikipedia przekonuje, że „receptura charakteryzuje się pewnym stopniem niedookreślenia” i nie jest zbiorem reguł nie dopuszczających odchyleń. Podzielimy się zatem naszymi składnikami, proporcjami i wskazówkami, a Ty zrób z tym co zechcesz. A nuż doda to ciut smaku Twojemu związkowi…

1. Potrzebny jest zaczyn

Dla wielu klasyk i wyświechtane hasło: zapraszamy do związku Boga. Dla wielu droga nudna i oznaczająca, że we dwoje mieszkamy w kościele, z przerwami na pielgrzymki i katolickie spotkanka. Dla mnie przygoda życia. Bo skoro w modlitwie spotykam się z Kimś najważniejszym, a na randce z Najważniejszym Mężczyzną, to dlaczego nie spotkać się we troje? Taka randka z powerem, której wagi nie przebije nic i nikt. U nas wspólna modlitwa pojawiła się od pierwszego dnia związku, a z każdą kolejną modlitwą odkrywam, czym ta osoba żyje, co tworzy jej dzień, ja sama zdobywam się na odwagę podzielenia się intymnym światem mojej relacji z Bogiem. Owoce? Bliskość na jakimś nieznanym dotąd poziomie, pogłębienie przyjaźni, większe zaufanie. Szczególnie, że modlitwa we dwoje prowadzi do konkretnych decyzji, jak czystość, zasady komunikowania się, realizowanie pragnień w związku. W modlitwie dzielimy się tym za co chcemy podziękować, przeprosić i prosić na następny dzień. To co niewypowiedziane, albo nie było na to miejsca w ciągu dnia, “staje się” w obecności Boga i nas. Dzięki temu o wiele prościej jest potem, w codzienności, wyjaśniać konflikty i doceniać dobro tego drugiego.

2. Składniki, czyli to, co nas łączy

Nasi znajomi nie mogli uwierzyć w to, że jesteśmy razem, a ksiądz, który udzielał nam ślubu pięć miesięcy temu, nie dawał nam więcej niż miesięczne, chwilowe zafascynowanie. Na pierwszy rzut oka to było nie do połączenia: ja, choleryk z rozwiniętą ambicją i potężną ekstrawersją nie znajdującą ujścia nawet w tysiącu znajomych na FB; i on, powolnie poruszający się po tym świecie spokojny chłopak o zabarwieniu flegmatycznym. Psycholog i automatyk. UJ i AGH. Wulkan energii rzucający szybkie „część, co tam, mów, bo lecę” i rozwleczone „nooo haaaloooo” w słuchawce z jego strony.

Od pierwszych chwil szukaliśmy jednak tego, co nas łączy. Tych składników jest całkiem sporo, a na pewno wystarczająco w naszym przepisie na szczęście. Okazało się, że wiele rzeczy lubimy robić razem, że nasze temperamenty zbliżyły się do siebie, że lubimy być w ciszy i bawić się na całego. Ja zwolniłam, uspokoiłam się, M też się zmienił i czasem nie mogę za nim nadążyć. Co łączy? Zasady, wizja, pragnienia, wartości, pasje, ulubione rzeczy w codzienności, strategie radzenia sobie z problemami, a do tego wszystkiego otwartość, że ten drugi jest inny i że to jest szansa dla mnie, by odkryć nieznany mi fragment świata.

3. Sposób przygotowania: mów wprost i od razu!

Ciągle na nowo mnie zachwyca, jak wielu konfliktów można uniknąć, kiedy nazywa się wprost to, co się we mnie dzieje. Kiedy się chociaż trochę mówi o emocjach nie obarczając winą za ich pojawienie się drugiej osoby. Kiedy zamiast „nic się nie stało” słyszę trudną prawdę. Nasz przepis na szczęśliwy związek to przede wszystkim rozmowa od razu, nie trzymanie urazy. Czasami uczucia przejmują kontrolę – nauczyliśmy się, by to przeczekać, jednak zawsze wtedy wyjść z otwartością na dialog. No i kluczowe: nie ma miejsca na obrażanie się. Jak do tego doszłam jako kobieta przeczytasz tutaj.

4. Najważniejsza zasada: gramy do jednej bramki

Odkryłam to podczas jednego z letnich wieczorów: pachnąca trawa, słońce chylące się ku zachodowi, my na miłym spacerze. Nagle M. zaproponował, żebyśmy pograli w badmintona. Przystałam na to, bo jako dziecko zawsze ogrywałam mojego brata, kosząc lotki jedna za drugą. Odkąd pamiętam, konkurowałam z innymi w olimpiadach, zawodach, wyścigach. W związkach, jakie budowałam, udowadniałam swoją wyższość w różnych sprawach, pokazywałam sprawność czy inteligencję większą niż u mojego chłopaka. Do tamtego wieczoru. Bo nagle okazało się, że jest coś fajniejszego niż koszenie lotek tak, by on nie mógł ich odbić: taka gra, by razem odbić było jak najwięcej! Dla mnie to była zmiana myślenia i ideał, by zawsze grać do jednej bramki. Ucząc się na badmintonie, przełożyliśmy to na trzymanie jednej linii przed rodzicami, nie wywlekanie krępujących kwestii przy znajomych, wspieranie się w naszych celach. Nauczyliśmy się nie rywalizować ze sobą, ale pomagać sobie nawzajem, bo podwójny sukces lepiej się świętuje niż tylko swój. Nasz rekord w odbiciach wynosi 302, i wciąż staramy się o więcej!

5. Kiedy jest w piekarniku, sprawdzamy jak wyrasta – czas na „quality time”

Warto dbać o specjalny czas, w którym nie rozmawia się o codzienności i bieżączce, ale o tym, co łączy bardziej. Taki “czas wysokiej jakości” u nas pojawił się od samego początku związku. Ma specjalną nazwę, tak samo jak charakter takich randek. To są spotkania o tym, co ważne, o tym, co w duszy gra, o tym, co się w nas zmienia i czego pragniemy. To jest czas na zobaczenie siebie w biegu i zatrzymanie się na tym, co nas w sobie zachwyca. Dzięki temu nie ma nudy, bo wciąż są ideały i można wracać do tego, co rozpala nasze serca. Mamy nawet zeszyt, w którym zapisujemy wnioski i postanowienia z tych specjalnych randek. Potem weryfikujemy, sprawdzamy, znowu siebie nawzajem pytając: kim dzisiaj jesteś? Taka uważność jest sednem naszych “quality time”. To jest też czas na świętowanie tego, co umyka. Właśnie na takiej randce świętowaliśmy wczorajszą rocznicę 🙂

6. Obsypujemy to wszystko obficie radością

U nas obowiązkowo w zestawie do upiększania upieczonego dzieła jest radość, namiętność i zachwyt. Taka świeżość wzajemna i sporo poczucia humoru, wygłupów, prostych uśmiechów. To, że upaprzemy się gotowanym obiadem. Pożartujemy ciepło z naszych słabości. Opowiemy sobie słyszane już wiele razy wstydliwe historie, zaśmiewając się z naszej głupoty do łez. I to, że tylko M. wie, jak w mig odmienić mój dzień odpowiednią piosenką o radosnych nutach…

Jak Ci się podoba nasz przepis na szczęśliwy związek? Z czego skorzystacie? Jakie Wy macie zasady lub postawy, które Wam pomagają w miłości? Daj znać w komentarzu albo mailu: monika@chcemisie.com.pl 🙂

 

  1. Odpowiedz

    Wzruszyłam się czytając ten tekst. Najczęściej wracam myślami do punktu 1. czyli wspólnej modlitwy i 2. czyli grania do jednej bramki. Dziękuję za inspiracje.

    1. Odpowiedz

      Dzięki Iza, i powodzenia!:)

    • Daria, 25 lutego 2020, 21:24

    Odpowiedz

    Ja też się wzruszyłam. Takie to wszystko proste, a jakie skuteczne….chcialabym żeby było jak w punktach, które poruszyła Pani powyżej. Podjęliśmy próbę wspólnej modlitwy, ale czuję, że On nie ma takiej potrzeby, nie modli się z głębi serca. Nie mam ochoty na coś takiego… I chyba nie gramy do jednej bramki… Ostatnio jesteśmy jakby obok siebie. W marcu mija Nam rok związku. Bardzo Go kocham, ale już się wypala to co kiedyś cieszyło. Zazdroszczę takiego związku jak Twój. Wytrwałości życzę 🙂

      • Monika, 3 kwietnia 2020, 21:11
      • Autor

      Odpowiedz

      Dziękuję 🙂 po 7 latach widzę, że te zasady nadal działają i że warto starać się o ich zachowanie. Więc tym bardziej życzę wytrwałości i dobrych wspólnych decyzji! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.