Szczęśliwy związek – część druga o wstydzie, który nas od siebie oddziela

Po prawej stronie, od wschodu aż do zachodu, skaliste i masywne góry. Po lewej rzeka, a za nią soczyście zielone łąki ciągnące się po horyzont. Pośrodku tego piękna my: dwie zakochane pary, które zapragnęły spędzić wakacje na rowerach, przemierzając austriackie, słoweńskie i węgierskie krajobrazy. Podczas tamtej wyprawy zrobiliśmy prawie tysiąc kilometrów, pokonaliśmy kilka przewyższeń o 16-18 procentowym nachyleniu.

Co noc obozowaliśmy w innym miejscu, rozkoszując się widokiem gwiazd nad nami. I chociaż na początku nic tego nie zapowiadało, ja także zdołałam pedałować przez mordercze dla mnie odcinki. Najtrudniejszą walkę i tak stoczyłam w swojej głowie.

Byłam najsłabsza

Już po pierwszych kilometrach wyszło na jaw, że z całej ekipy mam najgorszą kondycję, na podjazdach prowadziłam rower, spowalniając pozostałych, a przez resztę trasy znacznie odstawałam tempem. Niby się tego spodziewałam, bo trudno dogonić dwóch wysportowanych chłopaków i dziewczynę, która codziennie trenowała. Ja wtedy więcej czasu spędzałam przy biurku niż na rowerze, no i dźwigałam nadprogramowe kilogramy, co także nie pomagało mi w jeździe. Moim towarzyszem w tej podróży był już nie tylko mój chłopak, ale i wstyd.

Bo nie nadążałam za innymi.

Bo byłam najsłabsza.

Bo wszyscy musieli na mnie czekać.

Bo przed każdą górą drżałam, wiedząc, że czeka mnie kolejne upokorzenie.

Bo mimo ich uśmiechów, czułam presję, że przeze mnie jedziemy wolniej.

Bo byłam najgrubsza, i z moim podwójnym podbródkiem nie wychodziłam na zdjęciach tak ładnie jak koleżanka.

Te myśli kotłowały mi się w głowie i zapętlone jak zepsuta kaseta nie pozwalały cieszyć się wyjazdem. Tak źle czułam się sama ze sobą, że na postojach „chowałam się” i nie chciałam z nikim rozmawiać. Potem złość na siebie wyciekała w ostrych komentarzach w stosunku do innych i tu już zareagował mój chłopak.

 

CZYTAJ DALEJ NA DEON.PL

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.