We wrześniu wracam do siebie

Tak jak wielu większych, wracam do pracy. Tak jak wielu mniejszych, wracam do szkoły i nauki. I tak jak niewielu, wracam do siebie. Taki wrzesień!

na brzegu mego łóżka usiadłam i płakałam

Na pozór niewinne pierwsze pojedyncze godziny bez Małej zbyt szybko zamieniły się w jedną czwartą doby. Co z tego, że taka jest kolej życia, co z tego, że chciałam wrócić do pracy i że widzę jak Mała rozwija się wśród innych dzieci. Nawet z tą świadomością, nasze rozstanie boli tak samo. Właściwie, dlaczego miało by ono być bezbolesne, skoro najpierw przez 9 miesięcy byłyśmy ciągle razem, a potem przez ponad rok spędzałyśmy ze sobą niemal każdy dzień?

Zaskoczyłam samą siebie smutkiem, tęsknotą i jakimś nieuchwytnym żalem, który towarzyszył mi w pierwszych tygodniach września. Nawet płakałam, bojąc się, czy aby na pewno Małej jest dobrze w klubie malucha. Dotychczas nikt mi tego nie powiedział i nie przygotowałam się na to, że ja też potrzebuję adaptacji do nowej rzeczywistości! Chociaż wracam do tego, co kocham robić i że aż wyrywam się do pracy, ten powrót był nieco bolesny. Nie tak prosto być mamą 🙂

tego nie da się zapomnieć

Wrześniowo wróciłam do mojej wielkiej tęsknoty, dziękując Bogu i swojemu ciału, że akurat jestem w takiej formie, by móc to zrobić. Trzy razy w tygodniu odświeżam technikę i chłonę wiedzę na zajęciach grupy START Krakowskiego Teatru Tańca! Pamiętam moje pierwsze zajęcia tańca współczesnego: ból wszystkich ścięgien, zaskoczenie jak niewiele brakuje mi do szpagatu i fruwające z radości wnętrze. To uczucie było już ze mną zawsze, gdy tylko moje stopy stykały się z parkietem: czy to w tangu, szaleństwie z M. czy samotnym tańcu prosto z serca. Kiedy przeżywałam zawody miłosne – tańczyłam. Kiedy umierał mój cudowny Dziadek – tańczyłam. Kiedy we mnie i M. strzeliła strzała Amora – tańczyliśmy. Nawet w dniu, kiedy teoretycznie miała urodzić się Mała, my na imprezie zatańczyliśmy dwa kawałki!

Podobno ciało pamięta. Podobno zapisanych w nim ruchów nie da się wykasować i udawać, że język tańca nie istnieje. Ja powracając po latach na podłogę posługuję się tym językiem coraz bardziej dojrzale. I za każdym razem, gdy widzę nowe siniaki, gdy wszystko boli i nie jestem w stanie zrobić kolejnej pompki, to w środku cieszę się jak głupi do sera. Bo ja przecież znowu tańczę!

wracam do siebie, można znowu pisać

Mój najważniejszy powrót rozgrywa się jednak w duszy. Po letnich odkryciach o moim kawałku cienia (opiszę za kilka dni) wcale nie było łatwo na nowo zaufać nadziei, że mogę być ze sobą nawet gdy ponoszą mnie emocje, gdy sobie cholernie nie radzę, gdy mnie wiążą moje schematy. Może w takich momentach szczególnie trzeba być blisko siebie? Podać sobie rękę, popatrzeć z miłosierdziem, poszukać gotowości do przebaczenia..?

Pięknie śpiewa o tym Kuba Badach, posłuchajcie sami:

zbieram siebie w garść
trzeba mieć nadzieję
nią się w całość skleję
tak jak zbity dzban

wracam do siebie
żeby znowu być
można znów pisać
i otwieram drzwi

nie da się tak żyć
żeby zawsze być
reklamą szczęścia
bo uśmiech w gardle stanie ci
jeśli nie bywa źle
nie dowiesz się
że może być lepiej
że może być lepiej

(Kuba Badach: „Wracam do siebie”)

A do czego Wy wracacie we wrześniu? I czy pamiętacie, by wracać też do siebie? 🙂

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.