Dzisiaj będzie krótko, praktycznie i sezonowo. Kwiecień daruje nam szybkie oddechy pełne słońca i ciepła, by za chwilę przez kilka dni witać deszczem i zimnem. Najczęściej wtedy słyszę, że przez tę pogodę ktoś ma gorszy humor, przez nią nie chce się wychodzić z domu, od razu tworzą się korki i na fejsie więcej smutnych wpisów. Nie jestem ze stali i mnie także udziela się nastrój za oknem – jak pada cały dzień, z przerwami krótszymi niż najkrótsza przebieżka po parku zalanym wiosenną zielenią, to mnie też się mniej chce. Sięgam wtedy po jeden, dwa, a czasem i cztery sposoby na to, by chciało się bardziej w deszczowy dzień.
1) Klękam i modlę się
Sposób, który pomaga zawsze, bo nie tylko jest sposobem, ale oddechem życia. Potrzebuję go przede wszystkim wtedy, gdy wolałabym schować się pod koc i zatopić w myślach „nie chce mi się”. Broń obosieczna to Słowo – aktualnie Ewangelie z dnia przybliżają tajemnicę zmartwychwstania i mowy Jezusa z ostatniej wieczerzy. Obecność Boga daje mi tyle nadziei, że modlitwa jest wystarczającym i najważniejszym sposobem na odgonienie smutnych myśli. To jest czas na spotkanie z Życiem, z Prawdą, z Tym, który jest ponad pogodę i ponad moje najczarniejsze nawet przekonania. Ponieważ jednak żyję w ciele, to często sięgam po kolejne metody.
2) Śpiewam – bo każdy może, nawet jeśli śpiewa gorzej
Kiedyś M zapytał, czy ja specjalnie tak fałszuję – to najlepiej obrazuje, jak daleko mi do czystego i poprawnego śpiewu. Jednak ogromnie lubię wydobywać z gardła dźwięki składające się w coś, co w mojej głowie jest znaną piosenką. Nie przeszkadza mi, że ktoś słucha i że może ocenić. Kiedy nie znam słów, wymyślam coś na bieżąco albo tworzę nowe melodie złożone z „ti-tim-ra-pa-pam”. W moim mózgu budzą się endorfiny i naprawdę rozganiam dłonią chmury. Najczęściej śpiewam do radia w samochodzie, drąc się wniebogłosy. Chodzi o to, by było głośno, po mojemu i z radością. Uwaga: można się przy tym tak rozpędzić, że dostanie się mandat… (sytuacja jak najbardziej z życia wzięta)
3) Daję sobie czas na coś przyjemnego
Moja obecna praca wiąże się z ciągłym odnawianiu moich zasobów kreatywności i samodyscypliny. Kiedy jest tak kiepsko, że ryzyko stracenia dnia zwiększa się z każdą kroplą deszczu uderzającą o parapet, uwzględniam w planach czas na zrobienie czegoś dla siebie, co jest przyjemne, daje odpoczynek i samo w sobie odrywa od smutnych myśli. Moja lista takich czynności obejmuje między innymi:
- Telefon do przyjaciela i usłyszenie głosu ważnej dla mnie osoby
- Dziki taniec do Tiny Turner przekonywującej mnie w głośnikach, że jestem simply the best
- Gotowanie czegoś pysznego mady by Jadłonomia z wkładką mięsną dla M
- Przeczytanie rozdziału książki nie zawodowej
- Szybka przebieżka po parku, nawet z deszczem za kołnierzem
- Poukładanie czegoś od nowa w lepszym porządku – bo ja kocham pudełeczka
- Myślenie o wakacjach – tych długich i tych krótszych
- Prasowanie ubrań połączone z oglądaniem TEDów
- Po raz setny śmianie się razem z Benjaminem Zanderem
- Zmielenie, zaparzenie i wypicie pysznej kawy
- Dopisywanie kolejnych punktów do mojej listy marzeń
4) Odpuszczam, i żyję dalej
Im jestem starsza, ty bardziej świadoma, że w życiu nie chodzi o to, by być ciągle uśmiechniętym i zadowolonym. Na szczęście mój układ limbiczny działa prawidłowo i mogę odczuwać każdą emocję, w tym smutek, żal, przygnębienie. To jest też niezwykłe doświadczenie: kiedy uczę się akceptować, że takie dni gorszej kondycji są normalne i potrzebne. Kiedy przyznaję im rację, kiedy odpuszczam walkę o lepszy humor czy nastrój. Bo te smutki to też smak życia. Banalne, a jednak dla mnie to wciąż odkrywanie, wracanie, zatrzymywanie się. Nie walka, ale bycie, pozwalanie sobie na ten trudniejszy czas. Moje oczy lubią mnie bardziej za to, że nie hamuję oczyszczania spojówek przez łzy, bo wiedzą już, że kolejnego dnia zobaczą świat od nowa.
A jakie są Twoje sposoby, by się bardziej chciało w deszczowy dzień? Podziel się w komentarzu, chętnie wypróbuję, gdyby pewnego dnia moje nie zadziałały 🙂
Mój sposób to zerknięcie do albumu ze zdjęciami. Jeśli nie mam czasu przejrzeć fizycznego albumu – sięgam do zdjęć zapisanych w chmurze korzystając z telefonu. Przemiły „asystent Google photos ” Zawsze podpowiada mi mile wspomnienie sprzed kilku lat 🙂
Ściskam!
Dziękuję! Dobry sposób, następnym razem skorzystam – kiedy miałam więcej zdjęć wywołanych w albumach, częściej do nich zaglądałam, może to okazja by zadbać o nie z powrotem? pozdrawiam!