Półtora roku temu miało miejsce moje prywatne przebudzenie i objawienie. Odkrycie, że nie muszę być już dłużej dzielną dziewczynką, że nie muszę zasługiwać na miłość, udowadniać jak bardzo jestem najlepsza, było gromem z jasnego nieba. Dosłownie – bo przede mną otworzyło się Niebo i nowe życie. Kiedy czytam o rozmowie Nikodema z Jezusem (J 3, 3-8), to u mnie odrodzenie z Ducha odbyło się właśnie wtedy.
Krzyk z głębin i otchłani
Doszłam wtedy do takiego punktu, gdzie albo mogłam żyć pustką, albo w końcu przyznać się do prawdy, do bólu, skrywanych i tłumionych emocji, które przez tyle lat zapychały aortę utrudniając dopływ tlenu do płuc. Kiedy nie możesz już dłużej oddychać, czasem starcza powietrza tylko na ostatni krzyk. Taki z głębi trzewi, rozdzierający struny. Ja go poczułam mocą nagromadzonego przez dziesięć lat poczucia opuszczenia i braku ojcowskich dłoni. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na słabość i przyznałam się, jak bardzo mi go brakuje. Tamten krzyk zaprowadził mnie na nowo do Boga. Dokonało się przebaczenie i w moim sercu tamtą przestrzeń wypełniła Jego miłość. Dzisiaj wiem, że to odrodzenie myślenia i mojego serca stało się realne nie moją siłą – bo własną mocą stać mnie było tylko na trzask ręki o policzek, na wymierzenie kary według mojej sprawiedliwości…
Jeden raz nie wystarcza
Bycie dzielną i ogarnianie wszystkiego wrosło w moje poszukujące luki w systemie oczy, w myślenie o sobie i świecie, w ręce i nogi nie mogące usiedzieć spokojnie. Ciągłe udowadnianie mojej wartości prześladuje mnie tak samo często. Zaskakujące, prawda? Niby doświadczasz nawrócenia, a życie toczy się niezauważalnie jednakowym rytmem jak dotąd. To, co jest inne, to moje serce. Moje najgłębsze przekonanie o własnej wartości. Moje pragnienie myślenia zgodnie z tym, co zostało mi objawione: że jestem wystarczająca, piękna, cudowna i nie muszę robić nic, by zasłużyć na tę prawdę. Inne są moje dołki, bo już wiem, że one nie są jedyną rzeczywistością. I coś bardzo nowego: powroty. Wierne wracanie do słów, do Pisma, do Ducha, i nieustające proszenie Go, by prowadził.
Odrodzenie co chwila
To się dzieje bardzo realnie: kiedy słyszę słowa krytyki i najpierw szukam jakichkolwiek faktów; kiedy opieram się bardziej na danej mi nadziei niż na ludzkich wątpliwościach; kiedy ważniejsza od tego, czy dam radę, staje się frajda z tego, że w ogóle się staram. Kiedy biorę udział w zawodach i po drodze odmawiam różaniec; kiedy nadchodzą gorsze dni i nie daję sobie samej wmówić, że jestem beznadziejna. Kiedy odpuszczam jakieś wyzwanie, bo bardziej potrzebuję zająć się sobą. Kiedy gdzieś mnie nie ma, i okazuje się, że beze mnie też świetnie się bawią.
Pięknie napisane.. Z perspektywy osoby, której już udało się nabrać dystansu do tego co mówią i robią inni.. Do tego co silnie na mnie działa, a nie powinno..
Pięknie napisane, bo widać osobę głęboko przekonaną o swojej wartości. I mimo, że świadoma tego co słabsze nie „biczuje się” tym nieustannie..
Mam nadzieję, że dotrę kiedyś do tego etapu..
Dla mnie to wciąż droga – uczenia się tego, że jestem wartościowa, że nie muszę zasługiwać. Zachęcam, by też przemieniać swoje życie zaczynając właśnie od kluczowych przekonań nt tego, ile znaczę i kim jestem. Dziękuję!