Uwielbiam te Boże drogi
Kilka lat temu, podczas modlitwy wstawienniczej, Bóg dał mi Słowo, które cały czas pobudza mnie do myślenia, działania, szukania. To fragment o powołaniu apostołów: Mt 4, 18-21. Podczas różnych sytuacji w życiu odkrywam, do czego On mnie powołuje, a tak naprawdę jak ja odpowiadam na Jego powołaniu w swoim życiu.
„Gdy [Jezus] przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim.
A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.”
(Mt 4, 18-21)
Moja strona medalu
Wiele razy w życiu zdarzyło mi się chodzić dumnym jak paw, bez żadnej obawy, że coś może się wydarzyć. To były okresy bez głębszego wglądu w moje życie, bez przemyślenia tego, co się w nim dzieje.
Super praca, w niej sporo projektów, kilka-kilkanaście zadań w ciągu dnia, sporo rozmów międzynarodowych nad wspólnym działaniem, rozmowy z klientami. Trzeba zarobić na kredyt, kupić mieszkanie, być zaangażowanym ojcem i świetnym mężem. Przy tym dbać o formę, by biegać co najmniej półmaratony. Ciągła pogoń i walka z czasem, by zdążyć przed pociągiem, którego rozkład sam sobie narzuciłem. Tyle tylko, że ten pociąg cały czas ucieka… To nieustanna wewnętrzna rozgrywka, bez chwili wytchnienia czy refleksji, do czego w ogóle zmierzam. Moja codzienność w takiej gonitwie sprowadza się tylko do pytania o sposoby na jeszcze większą skuteczność w projektach zawodowych czy życiu rodzinnym. Tak, jakby wszystko zależało tylko ode mnie, jakby świat kręcił się jedynie wokół moich spraw.
STOP!
Uwielbiam, gdy w takich momentach Bóg mówi „STOP!” temu, co rodzi się w mojej głowie. Stawia mnie wtedy przed prawdą w konkretnych sytuacjach. Taką konieczność spojrzenia na nowo na siebie samego i na to, co jest ważne w życiu, daje mi medytacja Pisma i służba innym.
Miejsca przemiany serca
Ostatnim czasem Bóg powołuje mnie w wiele różnych dziwnych miejsc, w których nigdy nie przypuszczałem, że się kiedykolwiek znajdę. Wchodzę wtedy na nieznany grunt: miejsce, gdzie nigdy wcześniej nie byłem, do ludzi, których na co dzień się nie widuje. Towarzyszy temu silny dreszcz emocji, zanim odpowiem na Jego wołanie „TAK!” – wiem, że wejście w tę sytuację da mi możliwość zmierzenia się z prawdą o sobie. Te momenty stawiają mnie przed pytaniem, jakim jestem człowiekiem: żyjącym blisko Boga czy nie?
Od dwóch lat uczestniczę w spotkaniach z więźniami w Nowym Wiśniczu. To miejsce na dzielenie się sobą, swoimi przemyśleniami odkrytymi z Bogiem. Paradoks polega na tym, że przede wszystkim to ja się uczę od każdego z tych mężczyzn konkretnych postaw godnych naśladowania: uśmiechu w zmieniających życie sytuacjach, wsłuchania się w to, co mówi drugi człowiek i wdzięczności za poświęcony czas.
Kilka tygodni temu znalazłem kolejne miejsce, gdzie widzę, że Bóg mnie powołuje po to, bym się odmieniał.
Bóg i Jego strona medalu
Niby zwyczajny dzień w środku tygodnia. Jadę rowerem przez miasto przed siódmą rano, ale nie po to, by zacząć pracę. Zakładam albę, na nią krzyżyk, biorę do ręki puryfikaterz. Słucham instrukcji od księdza Tomasza, jak dostać się na dany oddział, o której porze są posiłki. Wychodzimy z zakrystii, otwieramy tabernakulum, przyklękamy razem i… oto jest On. Ten, który dzieli się sobą z nami wszystkimi, jeśli tylko w to wierzymy.
Idąc na pierwszy oddział krótko z Nim rozmawiam- prosząc o siły dla mnie, by godnie pełnić tę służbę; oraz za chorych, by pomógł im w znoszeniu choroby i koił ich serca. Na początek oddział rehabilitacji: tutaj trzeba zdążyć zanim pacjenci zaczną swoje ćwiczenia w salach. Przechodzę po pokojach, a potem idę przez piwnicę, klucząc po zakamarkach szpitala pomiędzy wózkami z brudną pościelą i wwożonym jedzeniem na śniadanie. Wchodzę na oddział, który wije się jak labirynt. Nefrologia. Pokoje dializ, gdzie każdy z pacjentów jest podłączony do aparatu, który przetacza i oczyszcza krew z toksyn. Ich organizmy są tak chore, że nie radzą sobie z tym same. Gdy wchodzę do tych ogromnych sal, gdzie leży po 15-20 osób, przychodzi mi na myśl Bóg, który nieraz mnie tak oczyszcza, dając siły do życia. Dla mnie widok tych ludzi, którzy przyjmują Go na tych fotelach będąc skrajnie wycieńczonymi, jest jednym z największych świadectw wiary w ciężkich chwilach życia.
Jedenaste piętro – Otolaryngologia. Oddział z dużą ilością dzieci oraz ich opiekunów. Stamtąd schodzę w dół po kolejnych piętrach, a każde z nich ma swoją specyfikę. To, co jest piękne, to uśmiech i wdzięczność ludzi za to, że mogą na co dzień być z Nim w szpitalu.
Dochodzę do oddziału chirurgii twarzy. Tu zazwyczaj dzielę Go na małe części po to, by pacjenci mogli Go przyjąć. Ze względu na swój stan zdrowia trudno zobaczyć ich piękno zewnętrzne. Mimo to są radośni, gdy zaczynam krótki obrzęd, a po chwili przepełnia ich On – największe piękno w każdym z tych ludzi.
Powrót do życia z Nim
Po niespełna trzech godzinach wracam z Nim do tabernakulum. Zdejmuje albę, krzyżyk, chowam zużyty puryfikaterz. Wymieniam spostrzeżenia z księdzem Tomaszem i ruszam do mojej normalnej pracy. Jestem jednak zupełnie inny, niż gdy wchodziłem tu o poranku. Jadę do mojej firmy bogatszy o nadzieję, że tak jak dzieliłem się Bogiem z pacjentami jako szafarz, tak będę umiał dzielić się Nim w życiu rodzinnym, zawodowym, i każdym miejscu do którego On sam mnie pośle.
Dodaj komentarz