Już nigdy nie będzie takiego lata

Deszcz bębniący o moje szyby od ponad stu pięćdziesięciu trzech godzin powolnym rytmem kołysze do snu wspomnienia czerwcowych wieczorów. Codziennie od kogoś słyszę, że upały na ten rok już się skończyły, że mamy piękną jesień tego lata i że pora schować sandały, zastępując je kaloszami. Czyli te upojne wieczory z kwitnącą maciejką, truskawkowy zawrót głowy, poziomki prosto z krzaka już za mną? Jak to?! I już nigdy nie będzie takiego lata..?

Pamiętam ten ryk silnika

Dziesięć lat temu najdłuższą labę w życiu rozpoczęłam wcześnie: ostatnia matura przypadała jakoś w połowie maja. Wciąż nazbyt wyraźnie czuję ten upojny zapach bzu, który powitał mnie po wyjściu ze szkoły. Wolność! Po tylu latach! Cztery miesiące wakacji aż wyrywały się z bloków startowych, by je czymś pięknym wypełnić. Wtedy pojawił się on – podjeżdżał po mnie eM-Zet-Ką i zabierał w nieznane. Na niekończące się łąki, w bukowe podkarpackie lasy, na spacery i rozśpiewane ogniska. Tamto lato było złożone z podjętych rano decyzji, by jutro jechać nad morze; z odcisków stóp rozpalonych bałtyckim słońcem; z szaleństwa wyrwanej na wolność młodości. Nie było miejsca na myślenie, kalkulację, „nie-wypada-mi” czy „nie-chce-mi-się”. I chociaż już nigdy nie będzie takiego lata, ono zostało ze mną na zawsze: w dzikiej, pielęgnowanej chęci, by zrobić coś na wariata i bliźnie po oparzeniu łydki rurą wydechową eM-Zet-Ki 🙂

Najdłuższe sto kilometrów

Pola słoneczników ciągnęły się w nieskończoność. Dotychczas myślałam, że uwielbiam te kwiaty bezgranicznie. Zmieniłam zdanie mniej więcej po siedemdziesiątym kilometrze, trzygodzinnej jeździe po drodze płaskiej jak niegdyś Ziemia z tym samym, monotonnym krajobrazem po prawej i lewej stronie. Sakwy ciążyły mi coraz bardziej, nogi odmawiały posłuszeństwa, a pedały stawiały coraz większy opór. Jedynym, co mi pomagało kręcić kolejne kilometry, była twarda decyzja: skoro potrafię przejechać w takim mozole setkę, to magisterkę też napiszę. Wyprawę ukończyłam, magisterkę napisałam. Nigdy wcześniej, ani później, nie było mi na rowerze tak ciężko. Nigdy wcześniej, ani później, nie stworzyłam tak długiego wywodu, z którego byłabym tak dumna. Już nigdy nie będzie takiego lata, gdy M. jeszcze jako nie-mąż dopingował mnie na każdym kilometrze, kiedy słoneczniki utraciły swój blask, gdy droga ciągnęła się w nieskończoność. Na ślub od przyjaciół, którzy wymyślili tamtą wyprawę do Słowenii, dostaliśmy piękny album. Moje zdjęcie po pamiętnej przejechanej setce jest uhonorowane ręcznie zdobioną ramką.

Jesteś? Czy Cię nie ma?

Deszcz bębniący o moje szyby. Kałuże, kalosze, kaptury. Zadziwienie wzruszeniem, które mnie ogarnia na widok Małej coraz odważniej stawiającej samodzielne kroki. Wieczory rodzinne, spokojne i ciepłe. Tyle rozmów, tyle ważnych słów, tyle pomysłów i pragnień obudzonych w to lato. Borówki dojrzewające mimo wilgoci i ich kwaśny smak bezsłoneczny. Lampki na balkonie rozświetlające każdą noc. Odliczanie dni do pierwszej wyprawy rowerowej we trójkę. Spacery, place zabaw, podwórka i skwerki między blokami. Góry zasnute mgłą. Zapach świeżych ogórków wyhodowanych na najlepszej glebie świata. Ryk silnika od kosiarki i dźwięk kluczy w zamku, gdy M. wraca do domu.

Jestem dziś o tyle mądrzejsza, że mam pewność. Wiem, że już nigdy nie będzie takiego lata. I jakiekolwiek ono jest, cieszę się jego każdą godziną. W takim miejscu, w takim czasie, w takim układzie, w takim momencie życia nie spotkam się więcej z lipcem i sierpniem.

 

Jesteś tu i teraz, czy Cię nie ma?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.